lut 11 2004

Thiophe 1


Komentarze: 2

Rosyjska Ruletka

OD AUTORKI.
Oddaję w wasze ręce moje kolejne opowiadanie- pierwsze raczej nie nadaje się do czytania, mimo to, że spotkało się z całkiem pozytywnymi opiniami.
Wszystkie osoby, które występują tutaj, w „Rosyjskiej Ruletce”, są osobami jak najbardziej prawdziwymi. Niektóre wydarzenia też- ale zdecydowanie więcej jest tych zmyślonych, a to tylko dlatego, żeby było trochę inaczej, jak w prywatnym życiu. Fakt, niektóre wybryki takie jak akcje na OPCM, na Koordynacji (naprawdę moja klasa wyszła!! A okrzyk „nara” należał do mnie ) są w 100% prawdziwe. Tyle, że nieco udrapowane na Hogwart. Sam nauczyciel Koordynacji i nauczycielka OPCM są też realni- byli to dwaj mężczyźni. Jeden tak samo paskudny jak Pascucci (chyba wiecie, skąd wzięło się to nazwisko, nie??  ), a drugi właśnie taki jak Mike- i zachowania nawet łudząco podobne...
Są w tym opowiadaniu wszyscy moi przyjaciele (wrogowie też) - niektórzy brali udział w wydarzeniach, które działy się naprawdę, a inni są z kolei wciśnięci tam, żeby tylko pojawili się w tym opowiadaniu. Sądzę, że każdy pojawia się w odpowiednim momencie.
Nie będę wyjawiać tu ich prawdziwych imion i nazwisk, ani wieku... Po prostu chcę żeby byli i nie ważne, kim są. Poza tym, przynajmniej 2/3 z nich nie wie, że tu w ogóle występują.
Każda z postaci jest taka, jaka jest w rzeczywistości- może nie sama Amy Jess... Lubię jej pierwowzór, a nawet bardzo, ale przecież zawsze musi być jakiś „czarny charakter”.
A co do samych Nicponianek... Takowe istnieją naprawdę, a nazwa jest jedynie zapożyczona, ale wybryki naszych Bohaterek i Bohaterów nie mogą niestety się równać z akcjami dziewcząt z Nicponii- taka malutka wioseczka, skąd pochodzą prawdziwe Nicponianki.
Podobno czują się wyróżnione.. Mi też jest miło 
Co prawda, poznawani przez Zoję i resztę ludzie, nie pojawili się w moim życiu tak, jak opisane jest w opowiadaniu. Trudno, przecież w świecie czarodziejów nie ma Internetu, a jak sobie wyobrażacie: nagle Zoja dostaje sowę od kogoś, a w wiadomości napisane jest tylko „cześć”?? Trochę głupie. Tak, a później zaczynają ze sobą codziennie pisać.. Albo wymieniać sowy z wiadomościami jednozdaniowymi... Więc widzicie, dokładne odwzorowanie rzeczywistości było niemożliwe 
Zdradzę wam jednak tylko tyle, że samą Zoją jestem Ja, Pani Szanowna Autorka 
A reszta nie jest wam potrzebna, chyba, że ktoś kiedy wejdzie w mój umysł i wyczyta, kto jest kim 
Niniejszym pozdrawiam, i życzę naprawdę miłego czytania.
Bo choć może dobre to to nie jest, ale przecież zawsze czas może płynąć miło... Szczególnie czytając.

1.

W pociągu relacji Londyn- Hogwart, w przedziale nr 18, w drugim wagonie pociągu, licząc od lokomotywy siedziała dziewczyna, Zoja Pieleszkowa, zwana przez przyjaciół Quiet, z niewiadomych powodów. Była sama. Miała włosy mniej więcej do ramion, ładnie przystrzyżone, jednak nie sterczały do góry, tak jak powinny- nigdy nie chciało jej się ich układać. Miała na sobie granatowe dżinsy, małe, czarne adidasy oraz ciemnozieloną koszulkę. Była w siódmej klasie- jak na swój wiek była dość drobna, nie miała więcej jak 170 cm wzrostu. W woalce jej brązowych włosów błyszczały stalowoszare oczy, nieco zapłakane. Siedziała bokiem na kanapie, twarzą do okna i patrzyła się na stację King’s Cross, skąd niedługo miała odjechać po raz ostatni, do Hogwartu. Rozmyślała, jak bardzo będzie jej brakować tego miejsca. Może kiedyś zaprowadzi tam swoje dzieci, ale to była odległa przyszłość!! Narazie łzy same cisnęły jej się do oczu i nie wiedziała, co ma robić, bo bardzo nie chciała płakać.
-I po jaką cholerę ty płaczesz? – mówiła sama do siebie. – Przecież nie musisz! Cholera jasna!- to już prawie krzyknęła, wycierając oczy wierzchem dłoni. Nie powinna płakać, to wiedziała, ale nie mogła się powstrzymać. Od czasu przeprowadzki do Anglii, Hogwart był jej drugim domem- bardzo nie chciała opuszczać rodzimej Moskwy, w której zostawiła wielu przyjaciół- wielu, ale nie wszystkich. Razem z nią były jeszcze Kora Strogonow i Nadia Stolkowicz, jej przyjaciółki z mugolskiej szkoły, ale również czarownice. Nadia razem z rodzicami uciekła tu, do tej przeklętej Anglii (jak zwykła mawiać Zoja) jeszcze jako 9- cio letnia dziewczynka, a Kora tuż przed pójściem do magicznej szkoły. Zoi nie bardzo się to uśmiechało- były jej jedynymi, prawdziwymi przyjaciółkami, dlatego bardzo nie chciała żeby wyjechały. Wtedy jeszcze nie wiedziała, że ona też niedługo zamieszka „w tej parszywej, cuchnącej i beznadziejnej Anglii!!”. Losy szybko się zmieniają- po ukończeniu drugiej klasy Durmstrangu ona i jej rodzice mieli już własny dom na przedmieściach Eningburgha, dwa samochody i golden retivera o wdzięcznym imieniu Fred. Zoja do nowego otoczenia przystosowała się bardzo szybko – tak czy siak, nie miała na to zbyt dużo czasu, bo... Nagle jej rozmyślania przerwało głośne otwarcie się drzwi przedziału i szuranie kufra po podłodze.
-Qiuet!! Śmierdzielu jeden, gdzie się włóczysz?! Miałaś na nas czekać przed pociągiem, na dworcu!!!- do przedziału wpadła Kora, potocznie nazywana Quakersem- miała długie włosy, sięgające pośladków, które lekko się skręcały tworząc niebywałą, bezładną burzę... kłaków. Jej osoba przedstawiała się bardzo ciekawie- była wysoką brunetką, bardzo chudą i nikt w życiu by nie powiedział, że waży tyle, ile waży. Każdy, kiedy słyszał, jak mówi „No co, odczepcie sie ode mnie! Przecież waże tylko 50 kilo!!” wybałuszał oczy, ponieważ nie wyglądała na więcej jak 30. W jej dużych, niebieskich oczach wiecznie błyskały się wesołe iskierki, zupełnie jak u Dumbledore’a. Kora była także właścicielką pokaźnych, karminowych ust i zgrabnych nóżek.
-Kora! Quakersie jeden! To tak się starą kumpelkę wita, co?! – Uściskały się tak mocno, że jeszcze chwila, a by się podusiły.
-A jak ty to sobie wyobrażałaś?! Nadia tam stoi i czeka! Rusz swój wielki kuper i pomóż mi wtaszczyć ten kufer.
-Matko Boska! Przecież czarownicą jesteś, do cholery! Możesz używać magii na peronie! Tak trudno było rzucić zaklęcie lewitacji albo zmniejszenia wagi?!- oczywiście, Zoja zaraz wyciągnęła swoją różdżkę z tylnej kieszeni spodni i rzuciła najpierw zaklęcie pomniejszające wagę a następnie Leviosę. –To się nazywa tępota umysłu!
-Spadaj! A teraz bardzo dziękuję i chodź po Nadię. – nie musiały już tego robić. W drzwiach (otwartych z wielkim hukiem) stała Nadia spokojnie, no, może nie do końca spokojnie lewitująca swój kufer produkcji „Muszla”. Panna Stolkowicz była pośrednią wzrostu Kory i Zoi. Miała około 174 cm wzrostu, piwne oczy i brązowe włosy sięgające, podobnie jak i Zoi, do kształtnych ramionek dziewczyny. Nadia nie była ani osobą chudą, ani grubą- leżała tak po środku, nie wiadomo, z której strony to ugryźć. Może, mówiąc językiem, jakiego sama używała do określenia swojej osoby (czego ani Quakers ani Zoja nie pochwalały, bo kompletnie się z tym nie zgadzały) nazwać ją można.. Przytytą. Chociaż nie bardzo to do niej pasowało...
Nadia Stolkowicz wtargnęła do przedziału ubrana w czarną sukienkę za kolano, z krótkim rękawem a na to narzuciła jeszcze dżinsową kurtałkę. Kora, gdy ją tylko zobaczyła, wydała dziki wrzask, bojąc się, że może oberwać kufrem.
-Cholera, Quakersie, zamknij się! Cześć Zojka.
-Joł!- po chwili, kiedy Nadia postawiła kufer na miejscu bagażowym, padły sobie w ramiona i ściskały sie równie długo jak Zoja i Kora. Nadia jednak nie była zwolenniczką przytulania więc z wielkim wysiłkiem odsunęła od siebie Zoję.
-Dobra, babe, już dosyć! Zachowujesz się, jakbyś nas i dziesięć lat nie widziała.
-Tak mi się wydaje! A to przecież tylko 2 miesiące! Więcej nie dam wam nigdzie wyjechać!
-A dlaczego nie?- powiedziała Kora- W końcu zawsze możemy pojechać razem, nie? W tym roku Zojka robimy razem osiemnastkę!
-A tam! Ale między nami jest prawie tydzień różnicy! Ja mogę cię najwyżej zaprosić!
-Kora pomyśl!- krzyknęła Nadia- Stracić jeszcze jedną okazję, żeby się schlać do nieprzytomności?!
-Ale razem będzie raźniej!- Kora uporczywie protestowała, ale dziewczyny tylko ją wyśmiały.
-Łeee... A tam raźniej! W końcu i tak na każdej będziemy razem, co nie?- Krzyknęła Nadia.
-No ale....- Kora nie dokończyła- nie miała już żadnych argumentów.
-Co? Zatkało?- Powiedziała Zoja i po chwili wszystkie trzy śmiały się serdecznie. Rozlokowały się w przedziale i postanowiły, że jak ktoś będzie chciał się dosiąść, to mówią, że ich koleżanki wyszły i że miejsc nie ma. Pomysł sam w sobie dobry- gorzej z wykonaniem, bo jeśli ktoś spojrzy na miejsca bagażowe,, Stały tam tylko 3 kufry... Ale jakoś sobie poradzą. Najwyżej zagrożą mu różdżką.
-Hej, a ćwiczyłyście już zaklęcie zmiany kształtu?- zapytała się Zoja.- Ja ćwiczyłam całe wakacje! I nieźle mi wychodzi!
-Jak to „Ćwiczyłaś”?- odparła Nadia- Przecież nam nie wolno używać magii poza szkołą!
-Ha! A ja mogę u siebie w domu!! Ojciec rzucił Fideliusa i jeszcze jakieś inne pochłaniacze zaklęć... Wiecie, to na wypadek ataku Same- Wiecie- Kogo. Więc mogę!!!
-Ale mój ojciec nie chciał nic zrobić- odparła smutno Kora- A matka? Przecież to mugolka....
Dyskutowały tak o wszystkim. Od zaklęć począwszy na chłopakach skończywszy. W międzyczasie popijały kremowe piwo przemycone przez Zoję i chrupały różności. Zoja słynęła z tego, że bez problemu przynosiła alkohol do szkoły. Było tak zawsze- pierwszy taki wybryk zrobiła zaraz po swoim przyjściu do Hogwartu. Od tej pory, jak ktoś chciał skołować piwo albo inne tego typu świństwo, leciał do niej. Ona, pod osłonką nocy „Pożyczała” mapkę Hogwartu (czyli, sama ją sobie brała) od Pottera i wypuszczała się do Hogsmead, aby po pewnym czasie wrócić obładowana różnego rodzaju trunkami. Kiedy, po chyba ósmym z rzędu piwie zaczęły głośno komentować chłopaków z poszczególnych domów, robiło się coraz goręcej.
-Ale nie powiesz, że Wood nie był ładny!!- Krzyknęła Kora- Był boski!!
-E tam!- na cały głos darła się Nadia- I tak Malfoy był lepszy!!!
-A ja i tak za, cholera, za tym.. No!! Za Diggorym byłam! – próbowała się wtrącić Zoja- Szkoda, że go ten pieprzony Voldie załatwił- mruknęła. W przedziale nagle zrobiło się cicho. Bardzo cicho.
-Zoja. Ty. Powiedziałaś. Jego. Imię.- wydukał Quakers.- Zoja... – mruczała.
-Co? To już sobie Voldiego zwyzywać nie mogę?- Zoja udawała głupią. Zresztą, jak się było tak wstawionym.. Nie trzeba było udawać. –No, chyba, że go lubicie...
-Zoja...!- warknęła Nadia.- Zamknij się! \
- A bo co? Zabije mnie?! Co on mi może zrobić? Nastukać?
-Może do jasnej cholery rzucić Kedavrę. Nie będzie odwrotu. Matko boska! – Nadia trzeźwiała w takim tempie, że aż wstrząsnęło dziewczynami. – Kobieto!!! Ty myślisz?!
-Myślę. A bo co?
-Zamknij się.
-Ani mi się śni.
I odwróciła się do nich plecami by po chwili zasnąć.

venenia : :
lukaszzek
19 marca 2010, 19:03
Hej! Bardzo spodobał mi się Twój blog, na 100% będę częściej wpadał! :) Przy okazji, popatrz na tę stronkę : www.przedluzaniewlosow.com - znalazłem dopiero co w sieci; są na niej ciekawe porady na temat przedłużania włosów, i włosów ogólnie - jeśli masz jakiś problem, lub chcesz zaczerpnąć informacji, to powinnaś zajrzeć :)
11 lutego 2004, 15:06
fajne opowiadanko :0. pozdrawiam

Dodaj komentarz