Archiwum 13 lutego 2004


lut 13 2004 Thiophe 2
Komentarze: 0

Zoi zdawało się, że ledwo usnęła, a już została brutalnie obudzona przez Korę (szturchańcem w bok), aby poszła się przebrać, bo ustawia się kolejka. Zrobiła to niechętnie- miała taki piękny sen z nią i z Malfoy’em w roli głównej... Jej sennym marzeniem było zrównanie jego orlego noska z ziemią.. Tak.. Kiedy Kora ją obudziła, przyglądała się leżącemu na ziemi i krzyczącemu z bólu Malfoy’owi, którego nos równy był reszcie twarzy, no bynajmniej nie w kolorze...
-Kora! Nie daruję ci tego!
-Ale dlaczego? I czego przede wszystkim?!- Quakie był tak zdziwiony, że kompletnie nie łapał, o co chodzi.
-Śniło mi się, że twarz Malfoy’a przypomina dojrzałego pomidora.. On się tak pięknie wił z bólu.. I ten jego przebrzydły nochal tak pięknie krwawił....- Zoja jęczała łudząco podobnie do szyszymory, a Nadia skwitowała to krótkim:
-Majaczy...
Następnie Nadia razem z naszym kochanym Quakersem zaprowadziły Zoję do toalety, gdzie prowadzona spokojnie się przebrała i doprowadziła do porządku. Nie było to łatwe- pijaństwo sprzed kilku godzin wychodziło na jaw, więc wszystkie trzy (nie wyłączając Nadii) wyglądały jak truposze. Kiedy wyszły z pociągu i spotkały się z dziewczynami ze swojego dormitorium- Charlottą, Mią i Anne, te zrobiły przerażone miny i natychmiast stwierdziły, że Rosjanki piły. I to więcej, niż potrzeba.
-Czy wy zawsze musicie się schlać?- z wyrzutem zapytała Mia.
-Cóż.. To leży w rosyjskiej naturze! – Odpowiedziała głupkowato śmiejąc się Zoja.- Musicie się przyzwyczaić!
-Hej! Ale nie zapominajcie, że jesteście dziewczynami, no!- Słowa te, wypowiedziane przez Charlottę Smith, mieszkankę domu Gryffindor w Szkole Magii i Czarodziejstwa Hogwart, wysoką, długonogą szatynkę z oczami tak samo ciemnobrązowymi jak włosy i bladoróżowymi ustami nie wywołały większego wrażenia ani na Nadii ani na Korze w ogóle nie mówiąc o Zoi, która miała to kompletnie gdzieś.
-Ależ pamiętamy, pamiętamy- z przekąsem powiedziała Nadia.- Nie musicie nam tego na każdym kroku przypominać, wiemy, że różnimy się nieco od chłopców nie tylko rozmiarami ubrań.
Zoja zaczęła nucić „Wszystkie chwile” , głośniej akcentując słowa :”Inne barwy” i „Rwą się szepty”.
-No nie... Ona jest kompletnie pijana!- Krzyknęła Mia- Nie, no weźcie coś z nią zróbcie, bo zaraz rozniosę. Jak ona ma zamiar stawić się na uczcie?!
W pewnym momencie, ten uroczy obrazek przerwał wyjątkowo głośny krzyk.
-PIRSZOROCZNI DO MNIE!!!- Ten głos należał do gajowego Hagrida, potężnego człowieka, a w zasadzie półolbrzyma. Był człowiekiem bardzo sympatycznym- Zoja razem z dziewczynami często do niego przychodziła na herbatę, rezygnując jednak z krajanki, której spożycie groziło trwałym sklejeniem szczęk. –Pirszoroczni!!
-Zanieśmy je do powozu... Matko.. Tak schlać się w pociągu... – Mia nie była jedną ze szczęśliwszych osób przebywających na dworcu w Hogsmead. Do kompletu miała jeszcze Charlottę i Anne, oraz sławetnego Pana Pottera, czarodzieja nad czarodziejami, który już po raz siódmy pokonał Voldemorta, ale, jak na złość, załatwić do końca mu się jeszcze go nie udało.
-Weźcie ode mnie nastukajcie Potter’ owi, Ok?- mruknęła Zoja.
-Ale za co?- Nasza dociekliwa Mia Lightgove, posiadaczka długich, kręconych włosów, piwnych oczu i niskiego wzrostu, próbowała wydobyć od jednej z głównych bohaterek informacje na temat „Dlaczego nastukać Potter’ owi?” .
-Dlatego, że przez osiemnaście lat nie udało mu się załatwić Voldzia.- Wszystkie pasażerki jednego z powozów zaprzężonych w śmiercioślady zamarły w bezruchu.
-Ccco...?- wykrztusiła Anne.
-Nastukajcie mu za to, że nie załatwił pieprzonego Voldzia!
-Nie. Mów. Więcej. Jego. Imienia.- Wysyczała Mia.
-Ale dlaczego?- Zoja zaperzyła się nie po raz pierwszy tego dnia.- Dlaczego mam go nie mówić? Voldemort. Słyszysz? Voldemort, Voldemort, Voldemort, VOLDEMORT!!!- Razem z każdym słowem ton jej głosu podnosił się, aby wreszcie przejść w krzyk.
-I co? Stało się coś? Zabił was? A może mnie?- Szyderczy śmiech wypełnił cały powóz, a dziewczyny poczuły się zniesmaczone.
-I to ma być Gryfonka....- pod nosem jęczała Anne, w przeciwieństwie do Zoi, Nadii i Kory- trzeźwa jak poranna rosa. A nasze bohaterki?
Zoja, lekko rozwścieczona słowami Mii, siedziała na kanapie powozu i nuciła dalej „Wszystkie chwile”. Oczywiście powoli trzeźwiała, bo nie była aż tak pijana, żeby nie kontrolować swoich wypowiedzi lub ledwo trzymać się na nogach.
Nadia wcisnęła się w róg siedzenia i udawała, że jej nie ma, ponieważ powozem tak rzucało na wyboistej dróżce, jaką jechał, że powoli zaczynało jej być niedobrze.
Kora, jak to Kora- siedząc pomiędzy Nadią i Zoją, bawiła się swoimi włosami i była jedną z najtrzeźwiejszych osób w tym pojeździe. W końcu, była Rosjanką, a dla osoby tego pochodzenia, sześć kremowych piw, to wcale nie jest dużo. Porównując to do możliwości Anglików, czy Polaków- tych z lekka już brałaby głupawka.
-Sorry, ale czy my jedziemy jakąś okrężną drogą, że tak rzuca?- Nadia Stolkowicz zabrała głos w sprawie nad wyraz wyboistej ścieżki, przez którą najbliższe siedzące osoby zostałyby naruszone zawartością jej żołądka.
-Nie wiem.. Ale wygląda na to, że nie.. W sumie, to zawsze tak rzucało.- odparła Charlotta.
-Taak.. Tylko jakoś nigdy tego tak nie odczuwałam.
-Bo wtedy nie byłaś zalana moja droga.- Sarkastyczny głos należał do Anne. Anne, jak większość blondynek była bardzo szczupła, miała trochę piegów i długie, czarne i grube rzęsy wokół niebieściutkich oczu. Dodając jeszcze, że była osobą z metra cięta- około 163 cm i że ma na nazwisko Johnson- wykapany obraz nastolatki roku 1998. Jak zawsze mawiała- rodziców się nie wybiera... Chociaż nie wiem, jaki to ma związek, ale ten fakt pomińmy.
-A czy kogoś ciekawią pierwszoroczni?- Ni z gruszki, ni z pietruszki zapytała Kora.
-Mnie- odparła Charlotta- Ciekawe, który będzie bardziej zielony na twarzy, kiedy będą się ważyć jego losy, do którego domu trafi.
Powozem zatrząsł śmiech. Najpotężniejszy chichot należał do Zoi i Mii, których sopran odbijał się bardzo na brzmienie ich śmiechu. Słowem- był to jeden wielki pisk, chociaż czasami, w sytuacjach nazywanych ekstremalnymi pisk przeistaczał sie w rechot samej wiedźmy.
-Taa...! A pamiętacie, jaki Potter był zielony?- nabijanie się z biednej sierotki sprawiało Zoi dużą przyjemność. Nie tyle dużą, co straszną.
-No!!! Po prostu wyglądał tak, jakby zobaczył ducha! – Anne tylko tyle zdążyła wtrącić do rozmowy.
-Hej, ale on wcześniej widział przecież wszystkie duchy Hogwartu!! Nie dziwcie mu się, przecież on taki strachliwy!!!
-Ale, Zoja, nie zapominaj, że ty też się wystraszyłaś. Z resztą- sama jak pierwszy raz zobaczyłaś te duchy, zareagowałaś dokładnie tak samo. I nie gadaj, jak bardzo zielony był Potter, bo go nie widziałaś na ceremonii przydziału, moja droga.
-Och, Nadia, no! Czy ty zawsze musisz psuć mi zabawę?!
-Nie. Ale.. Och....- Nadia złapała sie kurczowo za brzuch co działo się z powodów wiadomych. –Czy to musi tak do cholery rzucać?!
-Trzeba było tyle nie pić.
-Miaaa.....
-Nie jęcz mi tu teraz nad uchem.
-HEJ, HEJ BOJ! CHCESZ MIEĆ MNIE CAŁĄ, ZAKRĘĆ MNĄ!!!! JEJEJEJE!- Wymianę zdań między Rosjanką i angielką przerwał donośny wrzask Zoi.
-Pieleszkowa, stul pysk!!!!- tą miłą uwagę wykrzyknęły wszystkie pozostałe pasażerki powozu relacji Hogsmead- Hogwart, wyłączając Korę, bardzo zajętą skręcaniem swoich włosów w pierścionki.
-A co?! Pośpiewać sobie nie można?- Zoja powiedziała to tak skruszonym głosem, że można by go połamać na kawałeczki.
-NIE!- Kolejny zbiorowy krzyk.
-Ale dlaczego?
-Matko....- Jęknęła Mia. –Zoja, zrób mi przyjemność i zamknij się. Nic nie dałaś mi na urodziny- Mia powiedziała to zdanie, bo Zoja już otwierała usta, żeby wtrącić swoje trzy ruble.
-Dobrze...- odparła tym razem zrezygnowanym głosem Zoja. – Ale jak będą moje urodziny, to będę mogła pośpiewać? – Teraz ton jej głosu był tak rozpromieniony, że dziwne, że aż nie świecił. Cóż... Nie wszystko jest takie dziwne w tym Hogwarcie.
-Ok....
-Miuś, kochana jesteś! –Zoja rzuciła jej się na szyję a ta tylko ją odepchnęła.
-Dziękować mi będziesz, jak wytrzeźwiejesz!
-Ale ja jestem prawie trzeźwa...!
-Słychać...
Do końca podróży pozostało niewiele czasu i cało był on wypełniony ciszą. Tak wielką ciszą, że aż napierała na uszy. Nie odezwała się nawet Zoja, nawet nie próbowała nucić jakiejkolwiek piosenki. Było to korzystne dla wszystkich stron, ponieważ ani Zoi nie chciało się już śpiewać, ani żadnej z pozostałych dziewcząt nie chciało się już tego wysłuchiwać. No, dla Zoi miało to jeszcze jedną dobrą stronę- nie zdarła sobie swojego „cennego” gardła. Czy było ono cenne, to nie wiem, w każdym bądź razie, tak mówiła o nim Quiet. A jeśli tak mówi o nim właścicielka, należy jej wierzyć. Dobra, zataiłam fakt, że mówiła tak o nim tylko w stanie trzeźwym inaczej... Ale przecież zawsze mówiła, co nie?
Co nie.

venenia : :